Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

że zakłócam ich codzienny obyczaj. W domu słyszałem zegar tylko przez kilka sekund w tygodniu, tylko wtedy kiedym się budził z głębokiego zamyślenia; tutaj zegar, nie przerywając sobie ani na chwilę, mówił w nieznanym języku rzeczy najwyraźniej dla mnie niepochlebne, skoro wielkie fioletowe portjery słuchały go nie odpowiadając, ale w postawie osób które wzruszają ramionami, aby okazać iż widok kogoś obcego je drażni. Portjery te dawały wysokiemu pokojowi niemal historyczny charakter który mógłby go uczynić odpowiednim dla zamordowania księcia de Guise, a później dla wizyty turystów z ramienia agencji Cooka, ale zgoła nie dla mego snu. Dręczyła mnie obecność oszklonych szafek biegnących wzdłuż ścian; zwłaszcza wielkie tremo, które stanęło wpoprzek pokoju: czułem że przed jego odejściem nie zdołam odzyskać swobody. Podnosiłem co chwila oczy — troszczące się, w moim paryskim pokoju, o jego sprzęty równie mało co o własne źrenice, ile że sprzęty te były już tylko przynależnością moich organów, projekcją mnie samego — na wyniosły sufit tej położonej na szczycie hotelu glorjetki, którą babka wybrała dla mnie. W strefie bardziej wnętrznej niż ta w której widzimy i słyszymy, w owej strefie gdzie odróżniamy gatunki zapachów, prawie wewnątrz mojego ja, zapach „bagna” zapuszczał w ostatnie moje szańce swoją ofenzywę, której nie bez wysiłku przeciwstawiałem daremny i nieustanny odpór zaniepokojo-

100