Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

niści, i dla stosunków z okolicznem ziemiaństwem. Wielu z nich zresztą nie zaraz wracało do swojej powiatowej stolicy.
Bo zatoka Balbec była małym osobnym światem pośród wielkiego, koszykiem pór roku, gdzie znajdowały się ułożone w krąg rozmaite dnie i kolejne miesiące. Nietylko w dnie kiedy było widać Rivebelle, co było znakiem burzy, widziało się tam słońce na domach, gdy w Balbec było czarno; ale także kiedy w Balbec nastały zimna, miało się pewność znalezienia na owym drugim brzegu dwóch lub trzech dodatkowych miesięcy ciepła. Toteż ci z mieszkańców Grand-Hotelu, których wakacje zaczynały się późno lub trwały długo, kazali z nadejściem mgły i deszczów, za zbliżeniem jesieni, ładować swoje walizy na łódź i jechali odnaleźć lato w Rivebelle lub Costedor. Ta grupka gości Balbec patrzała nieufnym wzrokiem na każdego przybysza; udając że się nim nie interesują, wszyscy zasięgali o nim informacji u swojego przyjaciela, starszego kelnera. Bo ten Aimé wracał tam co roku na sezon i zatrzymywał im stałe stoliki; a ich panie małżonki, wiedząc że żona Aimégo spodziewa się potomka, pracowały po obiedzie nad wyprawką, mierząc równocześnie przez lornetkę babkę i mnie, bo jedliśmy jajka na twardo z sałatą, co uchodziło za gminne i nie było przyjęte w wielkim świecie Alençon. Zachowywali pogardliwą ironję wobec pewnego Francuza, którego nazywano „Najjaśniejszym”

114