Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

jeżeli są pewne rzeczy, których im zbywa — w danym wypadku zbywało im pewnych prerogatyw starej damy i bliższych z nią stosunków — to nie dlatego aby nie mogły, ale że nie chciały ich posiadać. Ale w końcu przekonały o tem same siebie; i to wyrzeczenie się wszelkich pragnień, ciekawości nieznanych form życia, nadziei spodobania się nowym istotom, zastąpionych u tych kobiet udaną wzgardą, sztuczną swobodą, miało tę wadę, że kryło kwas pod etykietką zadowolenia i kazało im ustawicznie kłamać samym sobie, — dwa powody aby się czuć źle. Ale właściwie wszyscy w tym hotelu postępowali w ten sposób, mimo że pod różnemi formami, i poświęcali — jeżeli nie miłości własnej, to przynajmniej pewnym zasadom wychowania lub nawykom intelektualnym — rozkoszne emocje wmięszania się w nieznane życie. Bezwątpienia, mikrokosmos, w którym izolowała się stara dama, nie był zatruty jadowitemi kwasami, jak grupa, gdzie podśmiechiwały się z wściekłości rejencina lub prezydentowa. Przeciwnie, woniał on delikatnym i staroświeckim zapachem, który był nie mniej sztuczny. Bo w gruncie, stara dama byłaby prawdopodobnie znalazła urok w tem aby czarować, aby — odmieniając w tym celu samą siebie — zdobywać tajemniczą sympatję nowych istot; urok, z którego wyzuta jest przyjemność obcowania jedynie z osobami ze swego świata i pamiętania iż, wobec tego że ów świat jest najlepszym z istniejących, prostacka wzgarda

117