Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Palace, wchodząc do hallu gdzie były kobiety, zdjął od drzwi kapelusz, co sprawiło iż dyrektor nawet nie dotknął swojego aby mu oddać ukłon, oceniając, że to musi być ktoś najniższego pochodzenia, to co nazywał człowiekiem „wyrastającym z gminu”. Jedynie żona rejenta uczuła sympatję do nowoprzybyłego, trącącego nadętą pospolitością ludzi dobrze urodzonych. Oznajmiła z nieomylną roztropnością, oraz z bezapelacyjnym autorytetem osoby, dla której śmietanka miasta Mans nie ma tajemnic, że się w nim czuje człowieka wysoce dystyngowanego, doskonale wychowanego i odbijającego od całego towarzystwa w Balbec, które uważała za „niemożliwe” — o ile ona z niem nie żyła. Ten korzystny sąd, jaki rejentowa wydała o szwagrze pana Legrandin, wynikł może z szarego wyglądu człowieka który niczem nie onieśmielał, a może stąd, że w tym ziemianinie o wzięciu zakrystjana poznała masońskie znaki własnego klerykalizmu.
Napróżno dowiedziałem się, że młodzi ludzie, jeżdżący co dnia konno, są synami właściciela galanteryjnego sklepu, człowieka o wątpliwej reputacji, z którym mój ojciec nigdy nie zgodziłby się wejść w stosunki; „życie kąpielowe” zmieniało ich w moich oczach w konne posągi półbogów. Najwięcej czegom się mógł spodziewać, to że nigdy nie zniżą swoich spojrzeń do mnie, biednego chłopca, który opuszczał jadalnię jedynie poto aby usiąść na piasku. Byłbym chciał zdobyć sympatję nawet awan-

124