śniadaniu, ale aż w godzinę później, bo kawiarz zaprosił ją na kawę albo na kwiat lipowy do kawiarni, a pokojówka prosiła ją aby jej asystowała przy szyciu. Odmówić im byłoby rzeczą niemożliwą, rzeczą której się nie robi! Zresztą, należały się szczególne względy pokojówce, która była sierotą, wychowaną u obcych gdzie spędzała niekiedy kilka dni. Los ten budził litość Franciszki, jak również jej życzliwe lekceważenie. Ona, która miała rodzinę, domek po rodzicach, gdzie jej brat chował kilka krów, nie mogła takiej przybłędy uważać za równą sobie. Że zaś dziewczyna ta zamierzała 15 sierpnia odwiedzić swoich dobroczyńców, Franciszka powtarzała cały czas:
— To doprawdy śmiechu warte. Powiada: wybieram się do domu na 15 sierpnia. Do domu, ona powiada! To nawet nie są jej strony, to tylko ludzie, które ją przygarnęły, i ta powiada: „u siebie”, tak jakby naprawdę była u siebie. Biedna dziewczyna! cóż to za nędzne życie. Żeby nawet nie wiedzieć co jest dom!
Ale gdyby jeszcze Franciszka przyjaźniła się tylko z prywatnemi pokojówkami, które jadały z nią w „kredensie” i które, wnosząc z jej pięknego koronkowego czepka i szlachetnego profilu, brały ją może za jakąś dystyngowaną osobę, zmuszoną wskutek nieszczęść lub skłonioną przez przywiązanie do tego aby służyć za damę do towarzystwa mojej babce, słowem gdyby Franciszka znała jedynie ludzi nie
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
139