Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

poce, bo żywe ciało ostryg brzydziło mnie jeszcze bardziej niż oślizgłość meduz kalała mi plażę Balbec); wyborne są na tem wybrzeżu! A, powiem pokojowej, aby zabierała pani listy równocześnie z mojemi. Jakto, córka pisze do pani codzień? Ale co panie możecie sobie mieć do powiedzenia?
Babka zamilkła, ale można przypuszczać, że to uczyniła przez wzgardę, ona która powtarzała — stosując je do mamy — słowa pani de Sévigné: „Skoro dostanę list, chciałabym natychmiast mieć drugi, żyję tylko tem. Mało kto godny jest zrozumieć to co ja czuję“. I bałem się, aby nie zastosowała do pani de Villeparisis konkluzji: „Szukam osób, będących z tej niewielkiej liczby, unikam innych“, babka odmieniła rozmowę, dziękując poprostu za owoce, które pani de Villeparisis przysłała nam poprzedniego dnia. Były w istocie tak piękne, że dyrektor, mimo iż zawistny o swoje wzgardzone klosze z owocami, rzekł: „Ja jestem jak państwo, bardziej jestem łaskawy na owoce niż na wszelkie inne wety”. Babka oświadczyła przyjaciółce, że oceniła dar tem bardziej, iż owoce podawane w hotelu były przeważnie okropne. „Nie mogę, dodała, rzec jak pani de Sévigné, że gdyby nam przyszedł kaprys na lichy owoc, musielibyśmy go sprowadzać z Paryża.
— A, kochana pani czyta panią de Sévigné. Widzę panią od pierwszego dnia z jej listami w ręku. (Margrabina zapomniała, że jakoby nie widziała babki w hotelu przed owem spotkaniem w

145