Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

de Villeparisis przedstawiła babkę, chciała przedstawić i mnie, ale musiała mnie spytać o nazwisko, bo go sobie nie mogła przypomnieć. Może go nigdy nie znała, lub bodaj zapomniała oddawna za kogo babka wydała córkę. Miałem wrażenie, że to nazwisko zrobiło na pani de Villeparisis żywe wrażenie, księżna de Luxembourg podała nam rękę i od czasu do czasu, rozmawiając z margrabiną, odwracała się aby objąć łagodnem spojrzeniem mnie i babkę, z owym zarysem pocałunku, jakim ktoś stroi uśmiech, zwracając go do niemowlęcia z nianią. A nawet, nie chcąc aby się zdawało że przebywa w sferze wyższej od nas, księżna musiała widocznie źle obliczyć odległość, przez błąd akomodacji bowiem spojrzenia jej przepoiły się taką dobrocią, że czekałem chwili gdy nas pogłaszcze, niby dwa sympatyczne zwierzęta, któreby wysunęły do niej głowę przez kratę w zoologicznym ogrodzie. Niebawem zresztą ten obraz zwierząt i Lasku bulońskiego stał mi się jeszcze realniejszy. Była to godzina, gdy diga roi się od wędrownych i krzykliwych przekupniów, sprzedających ciastka, cukierki, bułeczki. Nie wiedząc co zrobić aby nam okazać życzliwość, Jej Wysokość zatrzymała pierwszego z brzegu: miał tylko bułkę żytniego chleba, jaki się rzuca kaczkom. Księżna wzięła ten bocheneczek i rzekła do mnie: „To dla pańskiej babci“. Ale wręczyła go mnie, mówiąc z subtelnym uśmiechem: „Sam go pan babci ofiaruje“, myśląc że ten bezpo-

149