Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

średni kontakt ze zwierzętami uczyni moją przyjemność pełniejszą. Podeszli inni przekupnie, księżna wpakowała mi do kieszeni wszystko co mieli, pączki, obarzanki, ciastka, cukier lodowaty. Powiedziała: „Proszę jeść i także poczęstować babcię“, polecając zapłacić małemu murzynkowi w czerwonem atłasowem ubraniu, który chodził za nią wszędzie, budząc na plaży zachwyt. Potem pożegnała panią de Villeparisis i podała nam rękę z intencją traktowania nas tak samo jak swoją przyjaciółkę, jak swoich bliskich, zstępując do naszego poziomu. Ale tym razem księżna ustaliła widocznie nasz poziom nieco wyżej na drabinie stworzeń, bo równość swoją z nami stwierdziła w stosunku do babki owym tkliwym i macierzyńskim uśmiechem, jaki się zwraca do malca, żegnając się z nim jak z dorosłą osobą. Dzięki cudownemu procesowi ewolucji, babka nie była już kaczką ani antylopą, ale tem, co pani Swann nazwałaby „baby“. Opuściwszy nas wreszcie, księżna spacerowała dalej po didze zalanej słońcem, gnąc swoją wspaniałą talję, która, niby wąż dokoła laseczki, oplatała się dokoła białej umbrelki z niebieskim wzorem, służącej pani de Luxembourg za oparcie. Była to moja pierwsza Królewska Wysokość, bo księżniczka Matylda co do form nie była wcale „Wysokością“. Druga, jak się okaże później, również miała mnie zdumieć dobrotliwością. Formę uprzejmości wielkich panów, dobrowolnych pośredników między panującymi a mieszczaństwem, pozna-

150