nia pani Blandais mnie drażni, gapiąc się na tych ludzi. Chętniebym jej dał zato po papie. W ten sposób daje się ważność tej hołocie, która oczywiście tylko tego pragnie aby się nią zajmować. Niechże pan powie panu Blandais, że to jest śmieszne: ja się już z nimi nie pokażę nigdzie, jeżeli będą tak zwracali uwagę na pajaców.
Zjawienie się księżnej de Luxembourg, której powóz zatrzymał się przed hotelem owego dnia kiedy przywiozła owoce, nie uszło uwagi rejenciny, dziekanowej i prezydentowej, już od pewnego czasu pałających żądzą dowiedzenia się, czy ta pani de Villeparisis, traktowana — oby niezasłużenie, w marzeniu tych pań — z takim szacunkiem, jest prawdziwą markizą a nie awanturnicą. Kiedy pani de Villeparisis przechodziła przez hall, prezydentowa, która wszędzie wietrzyła „ladacznicę”, podnosiła nos z ponad robótki i patrzała na nią w sposób rozśmieszający do łez jej przyjaciółki.
— Och, ja, wiecie moje panie, mówiła z dumą, ja zawsze zaczynam od przypuszczenia tego co najgorsze. Wierzę iż kobieta jest naprawdę zamężna dopiero wtedy, kiedy mi pokażą metryki i akt rejentalny. Zresztą nie bójcie się, już ja przeprowadzę swoje śledztwo.
I każdego dnia te panie przybiegały śmiejąc się:
— Przychodzimy po nowiny.
Ale w dniu wizyty księżnej de Luxembourg, prezydentowa położyła palec na ustach:
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
153