Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

grać słońcu w niewidzialnej mgle, będącej jedynie pustą przestrzenią dokoła jej przejrzystej powierzchni, bardziej przez to zgęszczonej: przejmującej. Tak, w swoim jedynym kolorze, morze zapraszało nas na przejeżdżkę po owych pospolitych i ziemnych drogach, skąd, siedząc w powozie pani de Villeparisis, widzieliśmy przez cały dzień, i nigdy go nie dosięgając, chłód jego miękkiego pulsowania.
Pani de Villeparisis polecała zaprzęgać wcześnie, iżbyśmy mieli czas dotrzeć bądź do Saint-Mars-le-Vêtu, bądź do skał Quetteholme, lub do jakiegoś innego celu, który, przy dosyć powolnej jeździe, był nader odległy i wymagał całego dnia. Uszczęśliwiony długim spacerem jaki mieliśmy przed sobą, nuciłem świeżo zasłyszaną melodyjkę i wałęsałam się przed hotelem, czekając aż pani de Villeparisis będzie gotowa. Jeżeli to była niedziela, nie sam powóz margrabiny stał przed hotelem; kilka wynajętych fiakrów czekało nietylko na osoby zaproszone na wieś do pani de Cambremer, ale na te, które (nie chcąc wyglądać jak dzieci za karę zostawione w domu) oznajmiały, że niedziela to jest w Balbec dzień bardzo nudny i jechały zaraz po śniadaniu skryć się na sąsiedniej plaży lub zwiedzić jakieś okolice. Często nawet, kiedy się ktoś spytał pani Blandais, czy była u Cambremerów, odpowiadała: „Nie, byliśmy u wodospadów Bec“, jakgdyby to był jedyny po-

158