Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

się oddalą. Ale sterczący na dworze „strzelec“ o subtelnych tonach, o smukłej i wątłej postaci, opodal którego oczekiwałem przybycia margrabiny, zachowywał nieruchomość, z którą kojarzyła się melancholja, bo jego starsi bracia porzucili hotel dla świetniejszych losów, a on czuł się samotny na tej obcej ziemi.
Wreszcie zjawiała się pani de Villeparisis. Zająć się jej powozem i wsadzić ją do niego, wchodziłoby może w funkcje strzelca. Ale on wiedział, że osoba, która przywozi ze sobą własny personel i daje się obsługiwać swoim ludziom, mało zazwyczaj zostawia napiwków w hotelu; i że wysoka arystokracja postępuje tak samo. Pani de Villeparisis należała równocześnie do obu kategoryj. Roślinny strzelec wyciągnął stąd wniosek, że nie ma się czego spodziewać; zaczem, zostawiając zarządzającemu oraz prywatnej pokojówce margrabiny troskę o usadowienie jej wraz z rzeczami, dumał smutno o szczęsnej doli braci i trwał w bezruchu swojej wegetacji.
Ruszaliśmy; niebawem, okrążywszy stację kolejową, wjeżdżaliśmy na drogę wiejską, która wkrótce stała mi się równie znajoma jak drogi w Combray, od zakrętu gdzie się wikłała w urocze zagrody, aż do miejsca gdzieśmy ją opuszczali i gdzie rozciągały się po obu stronach uprawne pola. Wśród tych pól widziało się tu i ówdzie jabłoń, pozbawioną coprawda kwiatów i dźwigającą już tylko bukiety słupków, ale wystarczającą aby mnie oczarować, pozna-

160