Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

wanych przez moje marzenie: — letnicy, kabiny, spacerowe jachty. Ale kiedy powóz pani de Villeparisis przybywał na szczyt zbocza i kiedym oglądał morze poprzez liście drzew, wówczas z daleka znikały niechybnie owe współczesne szczegóły, mieszczące je jakgdyby poza naturą i historją; i daremnie, patrząc na fale, siliłem się pamiętać, że to są te same, które Leconte de Lisle maluje nam w Orestei, kiedy, „niby drapieżnych ptaków lot w jutrzenki blasku“, długowłosi woje bohaterskiej Hellady „stu tysiącami wioseł bili dźwięczną falę.“ Ale w zamian nie byłem już dość blisko morza, które nie wydawało mi się żyjące ale skrzepłe; nie czułem już potęgi pod temi farbami rozpostartemi niby na obrazie między liśćmi, gdzie morze ukazywało się równie niestałe jak niebo i tylko od niego ciemniejsze.
Widząc że kocham kościoły, pani de Villeparisis przyrzekła mi, że pojedziemy kiedyś obejrzeć jeden, to znów kiedyindziej drugi, zwłaszcza kościół w Carqueville, „cały schowany pod starym bluszczem“, mówiła margrabina, jakgdyby gestem wdzięcznie spowijając urojoną fasadę w niewidzialne i delikatne listowie. Pani de Villeparisis znajdowała często, wraz z tym lekkim ilustrującym gestem, trafne słowa dla określenia uroku i odrębności jakiejś budowli, unikając zawsze terminów technicznych, ale nie mogąc ukryć iż bardzo dobrze zna się na tem o czem mówi. Usprawiedliwiała się jakgdyby

162