Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

postanowił nie widzieć jej już nigdy. A list, który miałem przesłać Gilbercie, byłby w tym samym duchu. Ale w myślach, aby sobie dodać odwagi, planowałem jedynie stanowczy i krótki wysiłek kilkudniowy. Powiadałem sobie: „Ostatni raz odrzucam widzenie Gilberty; następnym razem przyjmę”. Aby uczynić rozłąkę łatwiejszą do spełnienia, nie określiłem jej jeszcze jako ostateczną. Ale czułem, że nią będzie.
Nowy Rok był mi tego roku szczególnie bolesny. Gdy się jest nieszczęśliwym, wszystko jest ciężkie, co jest datą i rocznicą. Ale gdy chodzi naprzykład o stratę drogiej istoty, cierpienie polega jedynie na żywszem porównaniu z przeszłością. W moim wypadku łączyła się z tem mętna nadzieja, że Gilberta, zostawiwszy mi dotąd inicjatywę pierwszych kroków i stwierdziwszy żem ich nie zrobił, czeka jedynie pretekstu Nowego Roku, aby napisać do mnie tak; „Ostatecznie, o co chodzi, ja szaleję za tobą, przyjdź, rozmówimy się poprostu, nie mogę żyć bez ciebie”...
W ostatnich dniach kończącego się roku list ten wydawał mi się prawdopodobny. Myliłem się może, ale aby w coś uwierzyć, wystarcza pragnąć tego, potrzebować. Żołnierz wierzy, że mu będzie udzielona jakaś nieograniczona zwłoka nim będzie zabity; złodziej — nim go złapią, wszyscy ludzie — nim umrą. To ów amulet, chroniący jednostki — czasami narody — nie od niebezpieczeństwa, ale od obawy niebezpieczeństwa, w istocie od wiary w niebezpie-

13