Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

trafności sądu, prostoty, do których (jak ją uczono) wznoszą się umysły prawdziwie wartościowe. Widać było, że margrabina bez wahania przekłada ludzi, którym może w istocie zalety te dawały przewagę nad takim Balzakiem, nad Wiktorem Hugo, Alfredem de Vigny, w salonie, w Akademji, na radzie ministrów — ludzi jak Molé, Fontanes, Vitroles Bersot, Pasquier, Lebrun, Salvandy lub Daru.
— To tak jak powieści Stendhala, które, jak widzę, ceni pan tak wysoko. Byłby go pan bardzo zdziwił, mówiąc do niego w tym tonie. Ojciec mój, który go widywał u pana Mérimée — to był przynajmniej człowiek z talentem! — często mówił mi, że Beyle (tak się nazywał) był straszliwy ordynus, ale nie bez dowcipu przy stole, i że nie przywiązywał zbytniej wagi do swoich książek. Zresztą musiał pan zauważyć, jakiem wzruszeniem ramion przyjął przesadne pochwały pana de Balzac. W tem przynajmniej okazał się człowiekiem dobrego towarzystwa.
Margrabina miała autografy wszystkich tych wielkich ludzi i podkreślając osobiste stosunki, jakie rodzina jej utrzymywała z nimi, zdawała się przeświadczona, że jej sąd trafniejszy jest niż sąd młodych ludzi, którzy, jak ja, nie mogli ich znać.
— Mogę chyba o nich mówić, bo bywali u mego ojca; i jak powiadał pan Sainte-Beuve, człowiek bardzo inteligentny, trzeba w tym względzie wierzyć osobom, które ich widywały zbliska i mogły ściślej osądzić co byli warci.

166