Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

dobne dziewczyny, zacząłem już fałszować to, co jest wyłącznie indywidualnego w pragnieniu życia obok kobiety, która się nam wydała ładna; i przez fakt, żem dopuszczał możliwość wywołania go sztucznie, uznawałem tem samem jego złudność.
Jednego dnia, pani de Villeparisis zawiozła nas do Carqueville, gdzie się znajduje ów obrosły bluszczem kościół, o którym wspominała. Zbudowany na pagórku, góruje nad wsią, nad rzeką, przepływającą przez wieś, gdzie zachował się jakiś średniowieczny mostek. Babka, myśląc że rad będę zostać sam aby się przyjrzyć kościołowi, zaproponowała przyjaciółce podwieczorek w cukierni na rynku, który widać było wyraźnie i który, w swojej złocistej patynie, stanowił niby inną część jakiegoś starożytnego przedmiotu. Umówiliśmy się, że się tam spotkamy. Aby rozpoznać kościół w bloku zieloności, przed którym mnie zostawiono, trzeba było uczynić wysiłek, dający mi głębiej wniknąć w ideę kościoła. W istocie, jak zdarza się uczniom, pełniej ogarniającym sens zdania, kiedy się im każe, dla ćwiczenia, rozebrać je z form do jakich przywykli, musiałem sobie wciąż tutaj uprzytamniać ideę kościoła, której zazwyczaj prawie nie potrzebowałem wobec wież rysujących się wyraźnie; musiałem odwoływać się do niej, aby nie zapomnieć, tu że wierzchołek tego bluszczowego gąszczu jest sklepieniem gotyckiego okna, ówdzie że wykusz liści wynika z wypukłości gzymsu. Ale wówczas zrywał się

173