Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

z lękiem że jej nie zdołam odszukać, rozprószyła się w znacznej mierze i żądza odszukania jej. Miałem uczucie, żem dotknął niewidzialnemi wargami jej osoby i że się jej spodobałem. I to wzięcie jej duszy przemocą, to niematerjalne posiadanie, odjęło dziewczynie tyleż tajemnicy, ile mogłoby odjąć posiadanie fizyczne.
Jechaliśmy w dół ku Hudimesnil; naraz wypełniło mnie owo głębokie szczęście, które nie często odczuwałem od czasu Combray; szczęście analogiczne z tem, jakie mi dały, między innemi, wieże w Martinville. Ale tym razem pozostało ono niepełne. Spostrzegłem poniżej kabłąku wysklepionej drogi którąśmy jechali, trzy drzewa, znaczące wjazd do zacienionej alei, i tworzące rysunek, oglądany przezemnie jakby nie po raz pierwszy. Nie umiałem rozpoznać miejsca, skąd je jakgdyby wyrwano, ale czułem, że było mi ono niegdyś dobrze znane; i gdy mój duch wahał się tak między jakimś odległym rokiem a chwilą obecną, okolice Balbec zachwiały się, i spytałem sam siebie, czy cały ten spacer nie jest fikcją, Balbec miejscem gdziem był jedynie w wyobraźni, pani de Villeparisis figurą z powieści, a trzy stare drzewa rzeczywistością, którą odnajdujemy podnosząc oczy z nad czytanej właśnie książki, co nam opisywała jakieś miejsce, dając nam wreszcie uwierzyć w naszą w niem obecność.
Patrzałem na trzy drzewa; widziałem je dobrze,

176