Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

ale duch mój czuł, że pokrywają coś, co się umyka jego władzy, niby zbyt daleko pomieszczone przedmioty, których nasze wyciągnięte palce ledwo chwilami dotykają, nie zdolne ich pochwycić. Wówczas odpoczywamy chwilę, aby próbować sięgnąć dalej silniejszym rzutem ramienia. Ale, iżby mój duch mógł się tak skupić, wziąć rozmach, na to musiałbym być sam. Jakże byłbym chciał móc się oddalić, jak to czyniłem w czasie spacerów w stronę Guermantes, kiedym się odłączał od rodziców. Zdawało mi się nawet, że powinienbym to uczynić. Poznawałem ów rodzaj przyjemności, który wymaga niewątpliwie pewnej pracy myśli, ale wobec której słodycze lenistwa każącego się nam wyrzec tej pracy wydają się bardzo mierne. Rzadko jedynie doznawałem tej przyjemności, której przedmiot zaledwie przeczuwałem, którą musiałem sam stworzyć, ale za każdym razem miałem uczucie, iż rzeczy dziejące się w przerwach są prawie bez znaczenia i że mógłbym wreszcie rozpocząć prawdziwe życie czepiając się jego jedynej realności.
Zasłoniłem na chwilę oczy, aby móc je zamknąć tak by pani de Villeparisis tego nie spostrzegła. Trwałem w ten sposób nie myśląc o niczem, poczem, z mojej skupionej, mocniej uchwyconej myśli, skoczyłem dalej w kierunku drzew, lub raczej w tym wewnętrznym kierunku, na którego końcu widziałem je w sobie samym. Znów czułem za niemi ten sam przedmiot znany ale mglisty, którego nie mo-

177