Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

głem ściągnąć do siebie. Jednakże, w miarę jak powóz się posuwał, widziałem jak wszystkie trzy zbliżają się. Gdziem ja już patrzał na nie? Nie było w okolicach Combray żadnego miejsca, gdzieby się aleja otwierała w ten sposób. Nie było również nic podobnego w miejscowości w Niemczech, gdziem był pewnego roku z babką u wód. Miałżem przypuszczać, iż pochodzą z tak już odległych lat mojego życia, że otaczający je krajobraz zatracił się całkowicie w mojej pamięci i że, niby stronice, nagle odnalezione ze wzruszeniem w jakiemś dziele, o którem sądziliśmy żeśmy go nigdy nie czytali, wypływały same z zapomnianej książki mego niemowlęctwa? Czy też, przeciwnie, należały do owych krajobrazów oglądanych we śnie, zawsze tych samych, przynajmniej dla mnie, a ich dziwny wygląd był dla mnie jedynie spełnioną we śnie objektywizacją wysiłku, jaki czyniłem na jawie, czy aby dosięgnąć tajemnicy w miejscu poza którego pozorem przeczuwałem ją, jak mi się to tak często zdarzało w stronie Guermantes, czy aby próbować przywrócić tę tajemnicę miejscu, którem pragnął poznać, a które, od dnia gdy je poznałem, wydało mi się całkowicie fikcyjne, jak Balbec? Czy były jedynie obrazem całkiem świeżym, wyrwanym ze snów wczorajszej nocy, ale tak już zatartym, że zdawał mi się znacznie dawniejszy? Lub może nie widziałem tych drzew nigdy, i może kryły za sobą, jak jakieś drzewa i trawy widziane w stronie Guermantes, sens

178