Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

równie tajemniczy, równie trudny do pochwycenia jak odległa przeszłość; tak iż wzywany przez nie do zgłębienia myśli, sądziłem że mam rozpoznać wspomnienie? A może nie kryły nawet myśli; może to poprostu znużenie mojej wizji ukazywało mi je podwójnie w czasie, jak się czasem widzi podwójnie w przestrzeni? Nie wiedziałem. Tymczasem one szły ku mnie; może zjawisko mistyczne, ront czarownic lub wiedźm, częstujący mnie swemi wróżbami. Sądziłem raczej, że to są widma przeszłości, drodzy towarzysze mego dzieciństwa, zgubieni przyjaciele, przywołujący nasze wspólne wspomnienia. Niby cienie, zdawały się prosić mnie, abym je wziął z sobą, abym je wrócił życiu. W ich naiwnej i namiętnej gestykulacji rozpoznawałem bezsilny żal istoty kochanej, która straciwszy mowę, czuje że nie będzie nam mogła wyrazić czego chce, a czego nie umiemy odgadnąć. Niebawem na skrzyżowaniu dróg, powóz opuścił te drzewa. Unosił mnie — podobny w tem do mojego życia — daleko od tego com uważał za jedynie prawdziwe, od tego coby mnie uczyniło naprawdę szczęśliwym.
Widziałem, jak drzewa oddalają się poruszając rozpaczliwie rękami, zdając się mówić do mnie: „Czego się nie dowiesz od nas dzisiaj, nie dowiesz się nigdy. Jeżeli nam pozwolisz opaść na dno tej drogi, skąd siliłyśmy się wspiąć do ciebie, ten sekret o tobie, któryśmy ci przynosiły, osunie się na zawsze w nicość”. W istocie, o ile później odnajdywałem ro-

179