pan jest czarownik”... Ojciec nie był czarownik, ale pan de Chateaubriand miał zwyczaj stale częstować wszystkich tym samym gotowym kawałkiem.
Nazwisko Alfreda de Vigny pobudziło margrabinę do śmiechu.
— Ten który mówił: „Jestem hrabia Alfred de Vigny”. Jest się hrabią, albo się nie jest hrabią, to nie ma najmniejszego znaczenia.
Ale może uważała że to jednak ma trochę znaczenia, bo dodawała:
— Zresztą nie jestem pewna, czy on był hrabią; w każdym razie był z bardzo skromnej rodziny, ten jegomość, który mówił w wierszach o swoim „rycerskim pióropuszu”... Jakie to pełne smaku i jakie zajmujące dla czytelnika! To tak jak Musset, zwykły mieszczanin paryski, powiadał z emfazą: „Ten złoty jastrząb, co szyszak mój zdobi”. Nigdy prawdziwy wielki pan nie mówi podobnych rzeczy. Przynajmniej Musset jako poeta miał talent. Ale pana de Vigny, poza jego Cinq-Marsem, nie mogłam nigdy czytać; z nudów wypada mi książka z ręki. Pan Molé, który miał tyle dowcipu i taktu ile ich nie dostawało panu de Vigny, ładnie go urządził, przyjmując go w Akademji. Jakto, nie zna pan jego przemówienia? To arcydzieło złośliwości i impertynencji!
Balzakowi zarzucała pani de Villeparisis — dziwiąc się uwielbieniu swoich siostrzeńców dla tego pisarza — że miał pretensje malować towarzystwo
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.
184