Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

mieli zdrowego sądu o rzeczach i z których łatwo było drwić jak z Blocha...
Ale na nazwisko Blocha babka okrzyknęła się. I zaczęła wychwalać panią de Villeparisis. Tak jak w miłości upodobaniami naszemi kieruje podobno genjusz gatunku, który, iżby dziecko było ukształtowane najnormalniej, każe mężczyznom tłustym poszukiwać kobiet chudych a chudym tłustych, tak samo wymagania mego szczęścia, zagrożonego neurastenją, chorobliwą skłonnością do smutku i samotności, kazały podświadomie babce przyznawać pierwsze miejsce cnocie zrównoważenia i rozsądku. Zalety te były właściwe nietylko pani de Villeparisis, ale towarzystwu, gdzie mógłbym znaleźć rozrywkę, ukojenie, gdzie rozkwitał duch takiego Doudan lub Rémusat, aby nie rzec Jouberta, lub jakiejś Beausergent i Sévigné; duch dający w życiu więcej godności i szczęścia, niż wyrafinowania wiodące jakiegoś Baudelaire’a, Poëgo, Verlaine’a, Rimbauda, do cierpień lub hańby, których babka nie chciała dla wnuka. Przerwałem aby ją uściskać, i spytałem, czy zauważyła jakieś powiedzenie pani de Villeparisis, którem zdradziła się jako osoba więcej przywiązująca wagi do urodzenia niż się do tego przyznaje. W ten sposób przedkładałem babce swoje wrażenia, wiedząc dopiero wówczas jak mam kogoś oceniać, gdy ona mi to wskazała. Co wieczór przynosiłem jej wzorki, zdjęte w ciągu dnia ze wszystkich tych nieistniejących istot, nie będących

191