Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

do nas. Nie kłaniał się nam nawet, mimo iż musiał wiedzieć, że jesteśmy w przyjaźni z jego ciotką! I, przypominając sobie uprzejmość pani de Villeparisis a przedtem pana de Norpois, myślałem, że może oni są takiem sobie państwem „na niby” i że tajemny artykuł kodeksu rządzącego arystokracją pozwala może kobietom i pewnym dyplomatom w ich stosunkach z mieszczaństwem i dla nieznanej mi przyczyny porzucać sztywność, jakiej winien natomiast bezlitośnie przestrzegać młody margrabia. Inteligencja moja powinna mi była mówić coś wręcz przeciwnego. Ale właściwością głupiego wieku, jaki przechodziłem — wieku bynajmniej nie niewdzięcznego, raczej bardzo płodnego — jest to, że się wówczas człowiek w niczem nie radzi inteligencji i że najbłahsze cechy danych istot zdają się niepodzielnie kojarzyć z ich osobowością. Otoczony samemi potworami i bogami, człowiek nie zna wówczas spokoju. Niema bodaj ani jednego gestu z owej doby, któregobyśmy później nie chcieli unicestwić. Ale powinnibyśmy raczej żałować, że już nie posiadamy bezpośredniości, która kazała nam spełniać te gesty. Później widzimy rzeczy praktyczniej, w zupełnej zgodzie z resztą społeczeństwa; ale młodość, to jedyny czas, kiedy się człowiek czegoś nauczył.
Ta arogancja, jaką odgadywałem w młodym Saint-Loup, i cała wrodzona twardość której była dowodem, znalazła potwierdzenie w jego wzięciu za każdym razem kiedy przechodził koło nas, z cia-

196