Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

czenia, jakie jej zrazu przypisywałem; rzecz wyłączne nauczona, jak ów inny jego nawyk: natychmiast kazać się przedstawiać krewnym poznanej osoby. To również stało się u niego tak instynktowne, że, widząc mnie nazajutrz po naszem spotkaniu, rzucił się na mnie i nie witając się, poprosił, abym go przedstawił babce, stojącej obok; i to tak gorączkowo, jakgdyby to niecierpiące zwłoki żądanie płynęło z jakiegoś instynktu samoobrony, coś jak zasłonięcie się przed ciosem lub zamknięcie oczu wobec strumienia wrzącej wody, pod grozą niebezpieczeństwa.
Jak złośliwa wróżka zrzuca swój dawny kształt i obleka się w czarodziejskie wdzięki, tak samo, po dopełnieniu pierwszych egzorcyzmów, ten wzgardliwy młodzieniec okazał się najmilszym, najuprzejmiejszym chłopcem, jakiego kiedykolwiek znałem. „Ba! powiedziałem sobie; już raz się co do niego pomyliłem, padłem ofiarą złudy; ale rozstałem się z pierwszem złudzeniem poto aby popaść w drugie, bo to jest wielki pan, pokrywający swoją pańską dumę”. Otóż, całe urocze wychowanie, cała uprzejmość młodego Saint-Loup miały mi w istocie po pewnym czasie ukazać innego człowieka, ale bardzo odmiennego od tego któregom się domyślał.
Ten młody człowiek, mający minę arystokraty i znudzonego sportsmena, miał cześć i zainteresowanie wyłącznie dla rzeczy intelektualnych, zwłaszcza dla owych „modernizmów” literatury i sztuki, które

199