Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

i przyjaciół. Otóż, ta kolonia żydowska była bardziej malownicza niż przyjemna. Z Balbec było tak, jak z niektóremi krajami, Rosją lub Rumunją, gdzie, wedle podręczników geografji, ludność izraelicka nie cieszy się takiemi względami i nie doszła do tego stopnia asymilacji co naprzykład w Paryżu. Kiedy kuzynki i wujowie Blocha, lub ich żeńscy i męscy współwyznawcy, wciąż razem, bez domieszki innego elementu, udawali się do kasyna, jedne na „bal“, drudzy sterując w stronę bakarata, tworzyli orszak jednolity, zgoła niepodobny do ludzi którzy patrzyli na nich i widywali ich tutaj co rok, nie zamieniając nigdy z nimi ukłonu; czy to było towarzystwo państwa de Cambremer, czy grupka prezydenta, czy wielcy i mali mieszczanie, lub nawet zwykli paryscy handlarze zbożem, których córki, piękne, dumne, drwiące i francuskie jak posągi z Reims, nie chciały się mieszać z tą hordą dziewczysk źle wychowanych, posuwających dbałość o modę „kąpielową“ tak daleko, że robiły stale wrażenie iż wracają z połowu krewetek lub że tańczą tango.
Co do mężczyzn, mimo blasku smokingów i lakierków, przesada ich typu kazała myśleć o tych rzekomo „inteligentnych“ tendencjach malarzy, którzy, ilustrując Nowy Testament lub Tysiąc i jedną noc, myślą o kraju gdzie się scena rozgrywa, dając świętemu Piotrowi lub Ali Babie właśnie fizjognomię najgrubszego „ponitera“ w Balbec.
Bloch przedstawił mi swoje siostry, którym „stu-

209