Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to przez chęć wzniesienia się do arystokracji — arystokracji bardzo pokątnej zresztą, ale ty zachowałeś uroczą naiwność — przestajesz z panem de Saint-Loup-en-Bray? Musisz przechodzić ładny atak snobizmu. Powiedz mi, czy ty jesteś snob? Tak, nieprawdaż?
Nie znaczy to, aby jego chęć uprzejmości zmieniła się nagle. Ale to, co się nazywa, dość niepoprawnie zresztą, „złem wychowaniem“, było jego wadą, której nie spostrzegał, nie czuł zwłaszcza iż może razić innych. W społeczeństwie, częstość zalet wspólnych wszystkim nie bardziej jest zadziwiająca, niż rozmaitość wad właściwych każdemu. Bezwątpienia, nie zdrowy rozum jest — jak mówi Descartes — rzeczą najbardziej rozpowszechnioną, ale dobroć. W najodleglejszych, najbardziej zapadłych kątach dziwimy się widząc jak ona kwitnie sama z siebie, niby w ustronnej dolinie mak podobny do wszystkich innych maków w świecie, on, który ich nigdy nie widział i znał jedynie wiatr, potrząsający czasem jego samotną czerwoną czapeczką. Nawet jeżeli ta dobroć, sparaliżowana interesem, nie ujawnia się, istnieje ona mimo to, i za każdym razem kiedy jej nie przeszkodzi samolubna pobudka — naprzykład przy lekturze powieści lub dziennika — rozkwita ona, zwraca się (nawet w sercu tego, który, będąc w życiu mordercą, pozostaje tkliwym czytelnikiem) ku słabemu, ku sprawied-

212