Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

liwemu a prześladowanemu. Ale rozmaitość wad jest niemniej cudowna niż podobieństwo cnót. Każdy ma tak dalece swoje, że, aby go móc nadal kochać, musimy przejść nad niemi do porządku i pomijać je przez wzgląd na resztę. Najdoskonalsza osoba ma jakąś wadę, która nas razi lub doprowadza do wściekłości. Jeden ma wspaniałą inteligencję, widzi wszystko z wysoka, nie mówi źle o nikim, ale zapomina w kieszeni najważniejszych listów, które sam się ofiarował wrzucić, i przyprawia was o spóźnienie na ważną schadzkę, nie tłumacząc się, z uśmiechem, bo pokłada ambicję w tem aby nigdy nie wiedzieć godziny. Inny ma tyle subtelności, słodyczy, delikatności, że mówi ci o tobie jedynie rzeczy zdolne ci sprawić przyjemność; ale czujesz że przemilcza, że chowa w sercu, gdzie kwaśnieją, rzeczy całkiem inne; a przyjemność widzenia cię jest mu tak droga, że raczej pozwoliłby ci paść ze zmęczenia, niżby cię miał opuścić. Trzeci jest szczerszy, ale posuwa szczerość tak daleko, że, kiedy się wymówiłeś zdrowiem od wizyty u niego, daje do zrozumienia że cię widziano idącego do teatru i żeś wyglądał wcale dobrze; albo że nie mógł skorzystać z zabiegów któreś dlań podjął i które zresztą proponowały mu trzy inne osoby, tak iż jest ci obowiązany w bardzo skromnej mierze. W obu tych okolicznościach, ów poprzedni przyjaciel udałby że nie wie o twojej bytności w teatrze i o tem że inne osoby mogły mu były oddać tę samą przysługę. Ten ostatni

213