Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

płaskiemi kolumnami z różowego marmuru, w niczem nie zmienioną przez czas.
Pan de Charlus wielbił prawdziwe szlachectwo ducha i serca tych kobiet, igrając w ten sposób terminem, mamiącym jego samego i kryjącym kłamstwo tego wątpliwego pojęcia, wieloznacznika arystokracji, szlachetności i sztuki, ale także jego urok, niebezpieczny dla osób takich jak moja babka. Przesądy arystokraty patrzącego jedynie na rodowód i nie dbającego o resztę wydałyby się jej zbyt śmieszne, ale była bez obrony z chwilą gdy jakaś rzecz ukazywała się pod pozorami duchowej wyższości; tak iż uważała panujących za ludzi najgodniejszych zazdrości, bo mogli mieć za nauczyciela jakiegoś Labruyère’a lub Fenelona.
Przed Grand-Hotelem troje Guermantów pożegnało nas; wybierali się na śniadanie do księżnej de Luxembourg. W chwili gdy babka żegnała się z panią de Villeparisis a Saint-Loup z babką, pan de Charlus, który dotąd nie odezwał się do mnie ani słowem, cofnął się o kilka kroków i znalazł się przy mnie: „Zajdę dziś wieczór na herbatę do ciotki Villeparisis, rzekł. Mam nadzieję, że zrobi mi pan tę przyjemność, aby przybyć wraz z babką“. I odszedł ku margrabinie.
Mimo że była niedziela, stało przed hotelem nie więcej fiakrów niż z początkiem sezonu. Specjalnie żona rejenta uznała, że za kosztowne jest wynajmować za każdym razem powóz na to aby nie być

239