ologicznego, wówczas pod żakietem, rozpiętym, o ile się zgrzała od szybkiego chodzenia, wycinane falbany u szmizetki wyglądały niby wyłogi jakiejś nieobecnej kamizelki podobnej do tych, które pani Swann nosiła kilka lat wprzódy i przy których lubiła te lekkie ząbki. Toż samo krawat swój — z gatunku „szkockich”, któremu została wierna, ale łagodząc tony (czerwone stało się różowem, a niebieskie lila) tak iż możnaby prawie myśleć o owych taftach gorge de pigeon, stanowiących ostatnią nowość — wiązała pod brodą w taki sposób, że przywodził nieodparcie na myśl aksamitki u kapeluszy, jakich się już nie nosiło. Byle tylko umiała tak „przetrwać” jakiś czas, a młodzi ludzie, próbując zrozumieć jej tualety, będą mówili: „Pani Swann, nieprawdaż, to cała epoka?” Jak w pięknym stylu, skupiającym rozmaite formy, a skrzepionym utajoną tradycją, tak w tualecie pani Swann owe mętne wspomnienia kamizelek, klamer, czasem zdławiona natychmiast tendencja do „saute en barque”, aż do odległej i mglistej aluzji do „suivez moi jeune homme”, pozwalały pod konkretną formą krążyć szczątkowemu podobieństwu innych dawniejszych form, których nie możnaby tam odnaleźć istotnie zrealizowanych przez krawcową lub modystkę, ale o których myślało się wciąż i które spowijały panią Swann w jakąś szlachetność — może dlatego, że sama bezużyteczność owych ozdób stwarzała im pozór celu ponadużytkowego, może dzięki zachowanym śla-
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
29