Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

retnego, harmonizującego z melancholją, jaką pani Swann zachowywała zawsze bodaj w podkrążeniu oczu i w palcach. Pod mnogością porte-bonheur z szafiru, czterolistnych koniczyn z emalji, srebrnych medali, złotych medaljonów, turkusowych amuletów, rubinowych łańcuszków, rżniętych topazów, bywał w samej jej sukni jakiś kolorowy deseń, przedłużający na wskrzeszonej wstawce jej dawniejszą egzystencję, jakiś rządek atłasowych guziczków, nie zapinających niczego i nie dających się odpiąć, jakiś sutasz starający się pogłaskać mile wiernością i dyskrecją delikatnej aluzji... Szczegóły te, tak samo jak klejnoty, robiły wrażenie — inaczej nie miałyby żadnego usprawiedliwienia — iż zdradzając jakąś intencję, są zakładem jakiejś czułości, pamiątką zwierzeń, że odpowiadają jakiemuś zabobonowi, zachowują pamięć jakiegoś wyleczenia, ślubu, miłości, lub gry w filipka. I czasami w niebieskim aksamicie stanika cień wypustki Henri II, w czarnej atłasowej sukni lekkie wzdęcie, które czy-to na rękawach, w pobliżu ramion, kazało myśleć o „gigots” 1830, czy przeciwnie pod spódnicą o paniers Louis XV, stwarzało sukni nieznaczny pozór kostjumu i przemycając pod obecnem życiem niedostrzegalną reminiscencję przeszłości, dawały osobie pani Swann urok heroin historji lub powieści. Kiedy jej na to zwracałem uwagę, odpowiadała: „Nie gram w golfa, jak wiele moich przyjaciółek. Nie miałabym żad-

31