Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

wolimy łagodne wspominki, uzupełniane dowoli marzeniem, w którem ta co w rzeczywistości nie kocha nas, oświadcza się nam przeciwnie z miłością, gdy jesteśmy sami! Owo wspomnienie, które, wkładając w nie stopniowo wszystko czego się pragnie, można uczynić tak słodkiem, o ileż milsze jest od odsuwanej wciąż rozmowy z istotą, której nie dyktowalibyśmy już dowoli upragnionych słów, zmuszeni przeciwnie znosić jej niechęci, kaprysy i burze. Wiemy wszyscy, kiedy już nie kochamy, że niepamięć, nawet mgliste wspomnienie, nie sprawiają tylu cierpień, co nieszczęśliwa miłość. Nie przyznając się do tego przed sobą, wolałem kojącą słodycz takiej antycypowanej niepamięci.
Zresztą, o ile taka kuracja psychicznego oderwania się i izolacji może być przykra, staje się ona coraz to mniej przykra z innej przyczyny. Mianowicie taka kuracja osłabia — zanim ją uleczy — ową idée fixe, jaką jest miłość. Moja miłość była jeszcze natyle mocna, aby mi zależało na odzyskaniu w oczach Gilberty dawnego uroku, który, dzięki mojemu dobrowolnemu odsunięciu się, musiał (tak sądziłem) stopniowo rosnąć, tak iż każdy z tych spokojnych i smutnych dni spędzonych zdala od niej, jednym ciągiem, bez przerwy, bez przedawnienia (o ile jakiś natręt nie wmieszał się do tego), był dniem nie straconym ale zyskanym. Zyskanym może daremnie, bo rychło możnaby mnie nazwać wyleczonym. Rezygnacja, odmiana przyzwyczajenia pozwala pew-

33