Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

inną, ale zwłaszcza, o ile pamiętam, koloru lila; następnie podnosiła i rozwijała na długiej szypułce jedwabna flagę szerokiej parasolki w tym samym odcieniu co ulistnienie płatków sukni. Otaczała ją cała świta; Swann i kilku klubowców, którzy zaszli do niej rano, albo których spotkała; i ich czarna lub szara grupa, spełniająca prawie mechaniczne poruszenia martwej ramy dokoła Odety, dawała tej kobiecie o szczególnie wyrazistem spojrzeniu pozór, że z pośród wszystkich tych mężczyzn ona patrzy przed siebie, jak z okna do którego podeszła, wykwitając wątła ale nieustraszona w nagości swoich delikatnych kolorów, niby zjawa istoty odmiennego rodzaju, nieznanej rasy, o potędze niemal wojowniczej, dzięki czemu sama jedna równoważyła swoją liczną eskortę. Uśmiechnięta, szczęśliwa z pięknej pogody, ze słońca nie dokuczającego jeszcze zbytnio, Odeta, ze spokojem i pewnością twórcy, który stworzył swoje dzieło i nie dba o resztę, pewna że jej tualeta — choćby nawet zwykły przechodzień nie ocenił jej — jest najwytworniejsza ze wszystkich, nosiła ją dla samej siebie i dla swoich przyjaciół, swobodnie, bez przesadnej uwagi ale i bez zbytniej obojętności; nie broniąc kokardkom u sukni i u spódnicy bujać lekko przed nią, niby istotom których obecności jest świadoma i którym pobłażliwie pozwala igrać, wedle ich własnego rytmu, byle szły za nią. Nawet na swoją umbrelkę lila, którą często przybywając trzymała

55