Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

od faubourg Saint-Germain, skoro mu schlebiała, ale wyższem od tego co jest poza faubourg Saint-Germain. Już oderwana od świata bogaczy, była jeszcze bogactwem, ale bogactwem które się stało podatne, posłuszne artystycznemu celowi i myśli; — pieniądz klepliwy, poetycznie cyzelowany i umiejący się uśmiechnąć. Może ta klasa, przynajmniej o tym samym typie i uroku, już nie istnieje. Zresztą należące do niej kobiety nie miałyby dziś tego, co było pierwszym warunkiem ich panowania, skoro z wiekiem prawie wszystkie postradały swą piękność. Otóż, pani Swann, majestatyczna, uśmiechnięta i dobra, sunąc przez avenue du Bois, widziała, jak Hypatja, pod uroczystym krokiem swoich stóp, toczące się światy; a widziała je tyleż ze szczytu swego dostojnego bogactwa, co z chlubnej wyżyny swego źrałego i jeszcze tak smacznego lata. Mijający ją młodzi ludzie patrzyli na nią trwożliwie, niepewni czy ich luźna znajomość z panią Swann daje im prawo ukłonu, tem bardziej, że będąc ledwie gdzieś raz przedstawieni Swannowi, bali się, że ich nie pozna. I drżąc o skutki decydowali się na to, pytając sami siebie, czy ich zuchwale wyzywający i świętokradzki gest, czyniąc zamach na nietykalną supremację kasty, nie rozpęta katastrof lub nie ściągnie na nich kary jakiego boga. Ale ich ukłon pobudzał jedynie, niby ruch zegara, mechanizm ukłonów podrzędnych osobistości, tworzących świtę Odety, poczynając od Swanna, który podnosił

60