Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

miłość pewnej istoty nie jest może czemś zbyt realnem, skoro skojarzenia przyjemnych lub bolesnych marzeń mogą ją związać na jakiś czas z pewną kobietą, tak iż budzą w nas wiarę że miłość była przez nią nieodzownie natchniona, jak znowuż, jeśli się dobrowolnie lub bezwiednie wyzwolimy z tych skojarzeń, miłość ta, przeciwnie, tak jakby była samorodna i poczęta z nas samych, odradza się, aby się poświęcić innej kobiecie. Jednakże, w chwili tego wyjazdu i przez pierwszy czas pobytu, obojętność moja była dopiero okresowa. Życie nasze jest tak mało chronologiczne, tyle wprowadza anachronizmów w porządek dni! Często żyłem w epoce dawniejszej niż wczoraj lub przedwczoraj, kiedym kochał Gilbertę. Wówczas, nie widzieć jej już, stawało mi się nagle bolesne, tak jak byłoby bolesne w owej dobie. Owo ja, które ją kochało, zastąpione już prawie całkowicie innem ja, zmartwychwstawało, przyczem o wiele częściej wracała mi je jakaś rzecz błaha niż rzecz ważna. Naprzykład — antycypuję tu pobyt w Normandji — słyszałem w Balbec, jak nieznajomy jakiś, mijając mnie na drodze, mówił: „Rodzina dyrektora ministerstwa poczty...” Nie wiedziałem wówczas, jaki wpływ owa rodzina będzie kiedyś miała na moje życie, toteż słowa te powinny były być mi obojętne; otóż sprawiły mi żywy ból, ból rozłąki z Gilbertą, którego doznawało owo ja w znacznej części zamarłe we mnie oddawna. Bo nigdy jeszcze nie wróciłem myślą do pewnej rozmo-

63