Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

o wiele przed ujrzeniem Bermy, że czemkolwiek byłaby rzecz jakąbym kochał, będzie ona zawsze jedynie kresem bolesnego pościgu, w którym trzeba mi będzie przedewszystkiem poświęcić swoją przyjemność temu najwyższemu dobru, zamiast jej w niem szukać.
Babka pojmowała oczywiście nasz wyjazd w sposób nieco specjalny. Wciąż tak samo jak niegdyś pragnąc dać podarkom, jakie otrzymywałem, cechę artyzmu, chciała mi ofiarować bodaj w części starą „odbitkę” tej podróży; tak abyśmy ją odbyli nawpół koleją, nawpół końmi, odtwarzając szlak podróży pani de Sévigné z Paryża ku „l’Orient” przez Chaulnes i przez „Pont-Audemer”. Ale musiała się wyrzec tego projektu, wskutek zakazu ojca, który wiedział — kiedy babka organizuje jakąś podróż tak aby z niej wycisnąć możliwie pełną korzyść intelektualną — ile można się spodziewać chybionych pociągów, zagubionych bagażów, chorób gardła i kar za naruszenie przepisów. Babka cieszyła się bodaj na myśl, że nigdy, wybierając się na plażę, nie będziemy narażeni na uprzykrzone i niewczesne zjawienie się tego, co jej ukochana Sévigné nazywała „szelmą karetą”: nie będziemy nikogo znali w Balbec, bo Legrandin nie ofiarował nam się z listem polecającym do siostry. (Abstynencję tę inaczej oceniły moje ciotki, Celina i Wiktorja. Znając od dziecka tę, którą dotąd, dla zaznaczenia dawnej zażyłości, nazywały Renią de Cambremer, i posiadając jesz-

69