Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

po drodze i z którym pożegnałbym się u stóp katedry Saint-Lô, zanimby się oddalił w stronę zachodu.
Ponieważ babka nie mogła się zdecydować na to aby jechać „tak sobie, poprostu” do Balbec, miała się zatrzymać dobę u jakiejś przyjaciółki. Ja miałem wyjechać stamtąd tego samego wieczoru, aby nie robić kłopotu, a także aby ujrzeć nazajutrz w ciągu dnia kościół w Balbec. Kościół — jak się dowiedzieliśmy — był dosyć daleko od plaży, tak że nie mógłbym się tam wybrać w początkach kuracji. I może było mi lżej z uczuciem iż wspaniały przedmiot mojej podróży mieści się przed ową okrutną pierwszą nocą, gdy miałem wstąpić w nowe mieszkanie i zgodzić się w niem żyć. Ale trzeba było najpierw opuścić dawne; matka urządziła się tak, aby się zainstalować tego samego dnia w Saint-Cloud, gdzie wydała (lub udała że to uczyniła) wszystkie dyspozycje, aby tam pospieszyć wprost po odwiezieniu nas na dworzec, nie wstępując do domu. Bała się, abym nie zechciał z nią wrócić, zamiast jechać do Balbec. A nawet, pod pozorem że ma dużo do roboty na nowem mieszkaniu i że ma mało czasu (a w istocie aby mi oszczędzić okrucieństwa pożegnań), postanowiła nie doczekiwać z nami odejścia pociągu, momentu gdy rozłąka, przesłoniona wprzód krzątaniną i nie obowiązującemi jeszcze definitywnie przygotowaniami, objawia się nagle, niemożliwa do zniesienia, wówczas gdy jej już niepodobna uniknąć,

71