Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

samo najlżejsze, najwewnętrzniejsze drgnienia mojego ciała. Toteż starałem się aby trwały, pozwalałem każdej intonacji czepiać się długo słów, czułem że każdemu z moich spojrzeń dobrze jest tam gdzie spoczęło i że tam trwa ponad zwyczajny czas. „No, odpocznij, rzekła babka. Jeżeli nie możesz spać, czytaj coś”. I podała mi tom pani de Sévigné, który otwarłem, gdy ona pogrążyła się w Pamiętnikach pani de Beausergent. Nigdy nie ruszała się bez jakiegoś tomu jednej i drugiej. Byli to jej dwaj ulubieni autorzy.
Nie próbując poruszyć głową w tej chwili i znajdując wielką przyjemność w zachowaniu raz zajętej pozycji, trzymałem tom pani de Sévigné nie otwierając go, i nie spuściłem na niego oczu, które miały przed sobą jedynie niebieską storę. Ale patrzeć na tę storę wydawało mi się czemś cudownem, i nie byłbym sobie zadał trudu odpowiadania komuś, ktoby mnie chciał wyrwać z kontemplacji. Niebieski kolor story, może nie przez swą piękność, ale przez żywość i nasilenie, tak dalece zaćmiewał wszystkie kolory, jakiem oglądał od urodzenia aż do chwili kiedy się teraz napiłem i kiedy napój zaczął działać, że wobec tego błękitu, kolory owe były dla mnie równie szare, równie żadne, jak dla ślepych od urodzenia, późno operowanych, może być retrospektywnie — po ujrzeniu barw — ciemność w jakiej żyli.
Stary konduktor przyszedł sprawdzić bilety.

78