Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

czarnym przecinkiem resztki tabaki, przedłużającym wąsik siwy ale dość obfity. Idąca przed nią panienka podobna była do owej dziewczyny z małej gromadki, która pod czarnem polo miała roześmiane oczy na nieruchomej i pucołowatej twarzy. Otóż ta, którąśmy spotkali teraz, miała też czarne polo, ale zdawała mi się jeszcze ładniejsza; linja nosa była prostsza, nasada szersza i bardziej mięsista. Następnie tamta dziewczyna zdawała mi się dumna i blada, ta miała minę pognębionego dziecka i cerę różową. Jednakże, ponieważ prowadziła taki sam rower i nosiła takie same reniferowe rękawiczki, uznałem że różnice wynikły może z perspektywy i z okoliczności; mało bowiem było prawdopodobne, aby się znalazła w Balbac druga dziewczyna, o twarzy mimo wszystko tak podobnej, jednocząca te same szczegóły stroju. Rzuciła w moją stronę szybkie spojrzenie; następnych dni, kiedym ujrzał na plaży małą gromadkę, a nawet później, kiedym poznał wszystkie składające ją dziewczęta, nigdy nie miałem zupełnej pewności, czy która z nich — nawet najpodobniejsza do niej dziewczynka z rowerem — była ową istotą ujrzaną wieczorem na końcu plaży, na rogu ulicy, niezbyt ale zawsze trochę odmienną od tej, którą zauważyłem w gromadce.
Począwszy od tego popołudnia, ja, który w poprzednich dniach myślałem jedynie o „dużej“, zacząłem się interesować tą z clubami do golfa, przypuszczalną panną Simonet. Idąc z tamtemi, przysta-

96