Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

wała często, zmuszając przyjaciółki, które zdawały się bardzo ją szanować, do zatrzymania się również. I w ten sposób widzę ją jeszcze teraz, przystającą co chwila z oczami błyszczącemi pod swojem „polo“; widzę ją niby sylwetkę na ekranie, jaki stwarzało w oddali morze; oddzieloną odemnie czasem jaki upłynął od owej chwili, niby czystą i lazurową przestrzenią; pierwszy i bardzo drobny w mojem wspomnieniu, upragniony, ścigany, potem zapomniany, potem odnaleziony obraz twarzy, którą od owego czasu często rzutowałem w przeszłość, aby móc sobie powiedzieć o młodej dziewczynie znajdującej się w moim pokoju: „To ona!“
Ale najbardziej może pragnąłem znać dziewczynę z cerą geranji i zielonemi oczami. Którąbądź zresztą w danym dniu wolałbym ujrzeć, inne wystarczały i bez niej aby mnie wzruszyć. Pragnienie moje, zwracając się raz ku tej, raz ku innej, wciąż — jak to pierwszego dnia czyniła moja mętna wizja — łączyło je, stwarzało z nich osobny światek, ożywiony wspólnem życiem, które było zresztą ich ambicją. Stając się przyjacielem jednej z nich, wszedłbym — niby wyrafinowany poganin lub skrupulatny chrześcijanin u barbarzyńców — w odmładzające społeczeństwo, w którem panowało zdrowie, nieświadomość, rozkosz, okrucieństwo, a-intelektualizm i radość.
Babka, której opowiedziałem spotkanie z Elstirem, ucieszyła się z korzyści duchowej, jaką mógł-

97