Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

godniu nie było ich, powiadałem sobie, że nie przyjdą, że daremnie jest sterczeć na plaży. I właśnie spotykałem je! W zamian za to, pewnego dnia, który — o ile można było wnosić iż stałe prawa określają powrót tych konstelacyj — powinien był być pomyślny, one nie przychodziły. Ale do owej pierwszej niepewności czy je ujrzę danego dnia, przybywała inna, poważniejsza, czy je ujrzę wogóle kiedy; ostatecznie, nie wiedziałem, czy mają jechać do Ameryki, czy wracać do Paryża. To wystarczało, abym je zaczął kochać. Jakaś osoba może się nam podobać. Ale, aby rozpętać ten smutek, to poczucie czegoś nieodwołalnego, ten ucisk serca zwiastujący miłość, trzeba ryzyka niemożliwości. I może raczej to ryzyko niż osoba jest przedmiotem, który miłość stara się trwożliwie ogarnąć. Tak działały już te wpływy, które się powtarzają w ciągu kolejnych miłości, lub bodaj odnawiały się w ciągu moich miłości. Mogą się zdarzyć (wówczas raczej w warunkach wielkiego miasta) dla jakiejś gryzetki o której nie wiemy kiedy ma wolny dzień i niepokoimy się nie ujrzawszy jej w bramie magazynu. Może te wzruszenia są nieoddzielne od miłości; może wszystko co było cechą pierwszego uczucia, towarzyszy następnym siłą wspomnienia, sugestji, nawyku, i poprzez kolejne fazy naszego życia daje jego rozmaitym postaciom ogólny charakter.
Chwytałem się wszystkich pozorów aby chodzić na plażę w godzinach, gdym się spodziewał spotkać

100