Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

starożytnem królestwie Cymerejczyków, w ojczyźnie może króla Marka lub na dawnym miejscu lasu Broceliandy, starałem się nie patrzeć na tandetny przepych domów rozciągających się przedemną, między któremi willa Elstira była może najwspanialej brzydka. Wynajął ją mimo to, bo ze wszystkich jakie były w Balbec w niej jednej znalazł obszerną pracownię.
Wciąż nie patrząc, przebyłem ogród, gdzie był w miniaturze trawnik taki, jak u byle burżuja w okolicy Paryża — na nim statuetka dwornego ogrodniczka, szklane kule w których można się było przejrzyć, rabaty begonji oraz altanka, gdzie stały ogrodowe fotele koło żelaznego stołu. Ale, po wszystkich tych akcesorjach nacechowanych miejską brzydotą, nie zwracałem już uwagi na czekoladowe sztukaterje, kiedym się znalazł w pracowni; czułem się doskonale szczęśliwy, świadom, iż wszystkie szkice znajdujące się dokoła mnie będą mnie mogły wznieść do poetyckiego i radosnego poznania rozmaitych form, których dotąd nie wyodrębniłem z obrazu wszechrzeczy. I pracownia Elstira wydała mi się niby laboratorjum jakiegoś nowego stworzenia świata, gdzie, z chaosu jakim są wszystkie rzeczy które widzimy, artysta wydobył, malując je na rozmaitych płótnach, rozstawionych we wszystkich kierunkach, tu falę morską miażdżącą z gniewem o piasek swoją fioletową pianę, ówdzie młodego człowieka w białem flane-

103