Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

będzie już miał wobec tych materjałów, jakiemi posługiwał się jego geniusz, siły zdobycia się na wysiłek intelektualny, niezbędny dla stworzenia dzieła; mimo to będzie dalej poszukiwał tych materjałów, szczęśliwy gdy się znajdzie obok nich, dla duchowej rozkoszy i podniety do pracy jakie w nim budzą; otoczy je jakimś zabobonem, tak jakby były czemś wyższem od wszystkiego innego, jakgdyby w nich się mieściła, niejako już gotowa, znaczna część dzieła sztuki. I w tej fazie artysta nie sięgnie dalej niż obcowanie ze swemi modelami, uwielbienie ich. Będzie rozmawiał bez końca z nawróconemi przestępcami, których żal i odrodzenie były tematem jego powieści; kupi domek w okolicy, gdzie mgła tonuje światło; będzie spędzał długie godziny patrząc na kąpiące się kobiety, będzie zbierał piękne materje. „Piękno życia” — to słowo poniekąd pozbawione znaczenia, stadjum nie sięgające cudu sztuki, na którem zatrzymał się niegdyś Swann; i do tego pojęcia, wskutek omdlenia twórczego ducha, miało kiedyś stopniowo ściągnąć Elstira bałwochwalstwo kształtów niegdyś dlań tak płodnych, pragnienie mniejszego wysiłku.
Dał wreszcie ostatnie dotknięcie pendzla swoim kwiatom; straciłem chwilę przyglądając się im; nie miałem w tem żadnej zasługi, skoro wiedziałem, że dziewcząt nie będzie już na plaży. Ale gdybym nawet myślał że są tam jeszcze i że tych kilka minut pozbawi mnie ich widoku, i tak byłbym się przyglą-

130