Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

jak dla siebie. Przeciwnie, mam ich za bardzo rozsądnych, że oszczędzają swoje życie, mimo iż nie mogę przeszkodzić samemu sobie w tem aby stawiać na drugim planie swoje własne; co jest osobliwie niedorzeczne i występne, od czasu jak podejrzewam, iż życie wielu osób, których osłaniam sobą w chwili gdy wybucha bomba, bardziej pozbawione jest wartości od mojego życia.
Zresztą w dniu owej wizyty u Elstira daleki był jeszcze czas, kiedym miał sobie uświadomić tę różnicę wartości. I nie chodziło tu o żadne niebezpieczeństwo, ale poprostu o znak zapowiedni zgubnej miłości własnej, o to aby nie okazać, iż do przyjemności, której tak pragnąłem, przywiązuję więcej wagi niż do przerwanej pracy akwarelisty. Elstir skończył wreszcie. I skorośmy się znaleźli na drodze, spostrzegłem — tak długie były w owej porze dni — że jest mniej późno niż sądziłem; poszliśmy na plażę. Ileż chytrości rozwinąłem, aby przytrzymać Elstira w stronie, którą, jak przypuszczałem, dziewczęta mogły jeszcze przechodzić. Pokazując malarzowi skały dokoła nas, wyciągałem go na rozmowę o nich, aby mu dać zapomnieć o godzinie i przetrzymać go. Wydało mi się, że mamy więcej szans zdybać małą gromadkę idąc ku krańcowi plaży. „Chciałbym z panem zobaczyć z bliska te skały — rzekłem do Elstira, pamiętając iż jedna z dziewcząt często chodziła w tę stronę. A tymczasem niech pan mi mówi o Carquethuit. Och! jakże chciałbym wybrać

133