Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

odgrywał w stosunku do nich obojętność, ale żem ją czuł naprawdę. Przyjemność poznania ich, w tej chwili nieunikniona, skurczyła się, zmalała, wydała mi się mniejsza niż przyjemność gawędki z Robertem, obiadu z babką, wycieczek, których prawdopodobnie będę musiał poniechać, wszedłszy w stosunki z osobami, mało zapewne ciekawemi historycznych pamiątek. Zadowolenie z tej znajomości zmniejszała zresztą nietylko bliskość ale bezładność jej ziszczenia. Prawa równie ścisłe jak prawa hydrostatyki utrzymują kolejność obrazów, jakie tworzymy w stałym porządku, zburzonym bliskością wydarzenia. Elstir miał mnie zawołać. Wcale nie w ten sposób wyobrażałem sobie często na plaży lub w swoim pokoju poznanie tych dziewcząt. To, co miało nastąpić, to było inne wydarzenie, na które nie byłem przygotowany. Nie poznawałem ani swojego pragnienia ani jego przedmiotu; niemal żałowałem, żem wyszedł z Elstirem. Ale skurczenie się przyjemności, jakiej się dawniej spodziewałem, wynikało zwłaszcza z pewności, że już mi jej nic nie zdoła wydrzeć. I przyjemność ta odzyskała, niby mocą elastycznej siły, całą swoją wysokość, kiedy przestała czuć ucisk tej pewności; kiedy, zdecydowawszy się odwrócić głowę, ujrzałem Elstira, stojącego o kilka kroków dalej z dziewczętami i żegnającego się z niemi. Twarz stojącej najbliżej niego, pulchna i rozświetlona spojrzeniem, podobna była do ciastka, w którem zachowanoby miejsce dla odrobiny nie-

136