Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

wszelkiemi przedmiotowemi racjami podziwu. Otóż z tych racyj nie był całkowicie wyzuty pan Bloch, człowiek wykształcony, sprytny, czuły ojciec. W najbliższej rodzinie lubiono go. O ile w „towarzystwie” sądzi się ludzi wedle pewnego niedorzecznego zresztą miernika i wedle reguł fałszywych ale stałych, przez porównanie z ogółem innych wytwornych ludzi, w zamian za to w rozproszkowaniu mieszczańskiego życia, obiady i wieczory rodzinne kręcą się dokoła osób, które się okrzykuje miłemi i zabawnemi, a które w „świecie” nie wytrzymałyby próby ani dwóch wieczorów. Pozatem, w środowisku, gdzie nie istnieją sztuczne wielkości arystokracji, zastępuje się je wyróżnieniami jeszcze bardziej fantazyjnemi. Tak naprzykład, w rodzinie, a nawet u bardzo dalekich krewnych, rzekome podobieństwo w sposobie noszenia wąsów i w rysunku nosa sprawiało, że pana Blocha nazywano „omal książę Aumale” (W świecie „strzelców” w klubie lub w hotelu, jeden z nich, który nosi czapeczkę na bakier i bardzo obcisłą kurtkę, dającą mu jakoby wygląd cudzoziemskiego oficera, czyż nie staje się swego rodzaju figurą dla kolegów?)
Podobieństwo było niezmiernie mgliste, ale możnaby rzec, że stało się tytułem. Powtarzano: „Bloch? który? książe Aumale?” tak jak się mówi: „Księżna Murat, która, królowa (Neapolu)?” Pewna ilość drobnych oznak do reszty wyposażyła pana Blocha w oczach jego krewieństwa w rzekomą dy-

11