Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

rzyć. W tym typie tak dalece umieściliśmy nietylko piękność jakiejś Odety, ale jej osobowość, tożsamość, że, wobec portretu który ją z niego wyzuł, gotowi jesteśmy wykrzyknąć nietylko: „Jaka zeszpecona”, ale: „Jaka niepodobna”. Trudno nam uwierzyć, aby to była ona. Nie poznajemy jej. A jednak jest tam istota, którą — czujemy to — jużeśmy widzieli. Ale ta istota to nie Odeta; jej twarz, ciało, wygląd, są nam dobrze znane. Przypominają nam nie tę kobietę, która nigdy się tak nie trzymała, której zwykła poza nie rysuje bynajmniej tego dziwacznego i wyzywającego arabesku, ale inne kobiety, wszystkie te które malował Elstir i które, choćby najbardziej różne, lubił w ten sposób stawiać nawprost widza, z napiętą stopą wystającą z pod spódnicy, z dużym okrągłym kapeluszem w ręce, odpowiadającym ściśle na wysokości kolana które zasłania, owej drugiej tarczy widzianej en face — twarzy. Wreszcie, genjalny portret nietylko zmienia typ kobiety, jaki stworzyła jej zalotność i egoistyczne pojęcie piękna. Jeżeli portret jest dawny, nie poprzestaje na tem że postarza oryginał, na sposób fotografji, ukazując go w niemodnym stroju. Na portrecie, nietylko strój kobiety trąci myszką, ale także malarski styl artysty. Ta manjera, pierwsza manjera Elstira była najbardziej przytłaczającą metryką dla Odety, czyniąc ją nietylko, jak jej ówczesne fotografje, młodszą siostrą głośnych kokot, ale także robiąc jej portret współ-

146