dzo odmienne, kształtowało je wszystko zło i wszystka banalność panujące dokoła. Wyrażają walkę i zwycięstwo. Rozumiem, że obraz tego, czem byliśmy w pierwszej fazie, nie jest podobny do nas i jest w każdym razie niemiły. Ale nie trzeba się go zapierać, bo jest świadectwem żeśmy naprawdę żyli, że wedle praw bytu i praw ducha, z pospolitych składników życia, z życia pracowni, z koteryj artystycznych (o ile chodzi o malarza), wydobyliśmy coś, co je przerasta.
Doszliśmy pod dom Elstira. Czułem zawód, żem nie poznał owych dziewcząt z plaży. Ale ostatecznie miałem teraz możliwość odnalezienia ich w życiu; przestały być jedynie obrazem na horyzoncie, — obrazem małe dającym nadzieje ponownego ujrzenia. Dokoła nich nie szumiał już ten jakgdyby wielki wir, który nas rozdzielał i który był jedynie wyrazem pragnienia w jego nieustannej energji, ruchliwego, nagłego, karmionego wzruszeniami, jakie budziła we mnie ich niedostępność, ich zniknięcie może na zawsze. Mogłem obecnie swojemu pragnieniu dać wytchnienie, zachować je w zapasie, obok tylu innych, których urzeczywistnienie oddalałem, skorom raz wiedział że jest możliwe.
Pożegnałem Elstira, znalazłem się sam. Wówczas nagle, mimo swojego zawodu, ujrzałem w duchu wszystkie te przypadki, których możliwości nie byłbym podejrzewał; że właśnie Elstir znał się dobrze
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/153
Ta strona została skorygowana.
149