Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

przejeżdżał przez Doncières, a ja byłbym popołudniu wolny, może pan spytać o mnie w koszarach, ale nie jestem wolny prawie nigdy”. Może też Saint-Loup bał się, że sambym nie przyjechał i myśląc że jestem bliżej z Blochem niż się do tego przyznaję, otwierał mi w ten sposób możliwość zabrania z sobą towarzysza podróży, „trenera”.
Bałem się, że ten ton, sposób zapraszania kogoś z równoczesną radą aby nie przyjeżdżał, może urazić Blocha; uważałem, że Saint-Loup lepiejby uczynił, nie mówiąc nic. Ale pomyliłem się, bo po odejściu pociągu, gdyśmy szli razem do skrzyżowania alej, gdzie trzeba się było rozstać (jedna droga wiodła do hotelu, druga do willi Blochów), Bloch nie przestał mnie wypytywać, kiedy się wybierzemy do Doncières, bo (powiadał) po „wszystkich uprzejmościach Roberta” byłoby „chamstwem” nie skorzystać z jego zaprosin. Byłem rad, że Bloch nie zauważył (lub też był na tyle mało urażony, aby mieć ochotę udawać że nie zauważył) w jakim tonie, wcale niż nalegającym, ledwie że grzecznym, wyrażono zaproszenie. Byłbym wszelako pragnął oszczędzić Blochowi śmieszności pospieszenia zaraz do Doncières. Ale nie śmiałem mu udzielić rady, która musiałaby mu sprawić przykrość, uświadamiając, że Saint-Loup był nietyle uprzejmy, ile on skwapliwy. Był nim w istocie o wiele zanadto, i mimo że wszystkie tego rodzaju wady Blocha wyrównywały się znacznemi przymiotami, jakich nie

153