Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

mieliby znów inni, delikatniejsi, posuwał on niedelikatność aż do punktu, w którym stawała się drażniąca. Wedle niego, nie powinniśmy byli czekać ani tygodnia z wyprawą do Doncières (powiadał my, bo sądzę, że liczył trochę na moją obecność, jako usprawiedliwienie swojej). Przez całą drogę, przed „pałacem sportowym“ ukrytym w drzewach, przed kortem tenisowym, przed domem, przed straganem z muszlami, zatrzymywał mnie, błagając aby ustalić dzień; a kiedym tego nie uczynił, pożegnał mnie zagniewany, mówiąc: „Jak wola Waszej Miłości. Ale ja w każdym razie muszę jechać, skoro mnie Robert zaprosił.”
Saint-Loup tak się bał, że nie dość podziękował babce, iż jeszcze raz polecił mi wyrazić jej swoją wdzięczność w liście który otrzymałem od niego na trzeci dzień z garnizonu. Na kopercie, gdzie poczta wycisnęła nazwę miasta, zdawało się ono przybiegać do mnie, z oznajmieniem. że w jego murach, w koszarach kawaleryjskich Louis XVI, Robert myśli o mnie. Papier listowy miał herb Marsantes; był w nim lew, a nad nim korona parów Francji.
„Po drodze — pisał Saint-Loup — która odbyła się dobrze, dzięki książce, kupionej na dworcu, pióra Arvède Barine (autor jest podobno Rosjaninem; wydała mi się tęgo napisana jak na cudzoziemca, ale prześlij mi swoją opinję, ty musisz to znać, ty studnio wiedzy, któryś czytał wszystko), oto jestem z powrotem w koszarach, w tem pospolitem życiu,

154