Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

krzesełek, dwa razy dziennie zajmujących miejsce dokoła obrusa zasłanego na stole niby na ołtarzu, gdzie się święci święto łakomstwa i gdzie w skorupach ostryg parę kropel oczyszczającej wody pozostało niby w kamiennych kropielnicach. Starałem się znaleźć piękno tam, gdzie nigdy sobie nie wyobrażałem jego obecności, w rzeczach najbardziej użytkowych, w głębokiem życiu „martwej natury”.
Kiedy, w kilka dni po wyjeździe Roberta, zdołałem uzyskać to, by Elstir wyprawił mały podwieczorek, gdziebym mógł spotkać Albertynę, żałowałem wdzięku i wytworności — bardzo nietrwałych — jakie podziwiano we mnie w chwili gdym opuszczał Grand-Hôtel (a zawdzięczałem je dłuższemu spoczynkowi, oraz specjalnym staraniom toaletowym); żałowałem, że nie mogę ich zachować (jak również względów Elstira) na podbój innej jakiej osoby, bardziej interesującej; żałowałem, że zużywam to wszystko na prostą przyjemność poznania Albertyny. Od czasu jak ta przyjemność była pewna, intelekt mój szacował ją bardzo nisko. Ale wola nie podzielała we mnie ani na chwilę tego złudzenia; wola, będąca wytrwałym i niezmiennym sługą naszych kolejnych osobowości; ukryta w cieniu, pogardzana, niestrudzenie wierna, wciąż starająca się — bez troski o odmiany naszego ja — aby mu nigdy nie brakło tego co niezbędne. I tak, w chwili gdy ma się ziścić upragniona podróż, podczas gdy inteligencja i wrażliwość zaczynają się pytać czy w istocie ta podróż

157