Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

się przysłówkiem „absolutnie“ zamiast „zupełnie”. Mówiąc o dwóch osobach, powiadała o jednej, że „jest absolutnie warjatka ale i tak bardzo miła“, a o drugiej, że „to jest człowiek absolutnie pospolity i absolutnie nudny”. Jakkolwiek ten wybór słowa absolutnie nie jest zbyt szczęśliwy, świadczy on o stopniu cywilizacji i kultury, o którybym nie posądził cyklistowskiej bachantki, orgiastycznej muzy golfa. Co nie przeszkadza zresztą, że po tej pierwszej metamorfozie Albertyna miała się jeszcze zmienić dla mnie wiele razy. Przymioty i wady, jakie dana osoba ukazuje na pierwszym planie swojej twarzy, układają się wedle zupełnie innych proporcyj, o ile do niej przystąpimy z innej strony — tak jak w jakimś mieście budowle rozrzucone w jednym szeregu, z innej perspektywy biegną w głąb i zmieniają swoje względne wymiary. Na początek, stwierdziłem u Albertyny minę dość onieśmieloną w miejsce nieubłaganej; zdawała mi się raczej poprawna niż źle wychowana, jeżeli o tem sądzić z epitetów „ona jest w złym tonie, ona ma dziwną manierę”, stosowanych do wszystkich panien, o których jej mówiłem. Centralny punkt jej twarzy stanowiła skroń zaogniona i dość niemiła do patrzenia, w zamian zaś nie miała już owego szczególnego spojrzenia, które utkwiło mi w pamięci. Ale to była jedynie druga perspektywa, a były z pewnością inne, przez które miałem przejść kolejno. Toteż poznawszy poomacku początkowe błędy optyki,

163